Cannonada

Hartley z wyczuciem kreśli portret epoki, w której triumf Cannon Films okazał się nie tylko możliwy, ale wręcz konieczny – zwiastował nadejście ery VHS i narodziny nowego modelu produkcyjnego,
Oto siła nostalgii: błękitno-stalowy równoległobok, logo wytwórni Cannon Films, jest dziś symbolem hollywoodzkiego kampu, a jednak pamięć podpowiada nam co innego – to przecież znak jakości! Pod tą banderą debiutowali Chuck Norris, Michael Dudikoff i Jean Claude Van Damme. To dzięki producentom z Cannon "Skrzypek na dachu" doczekał się sequela, Charles Bronson wypowiadał kolejne życzenia śmierci, a oddział Delta Force korygował historię najnowszą. Oczywiście, bywało też "ambitniej" – Jean Luc-Godard podpisywał umowę na "Króla Leara" na kawiarnianej serwetce, Fons Rademakers reżyserował w bólach oscarowy "Atak", a Barbet Schroeder szalał z piłą łańcuchową na planie "Ćmy barowej". Opowieść o Cannon Films, jednej z najważniejszych niezależnych wytwórni w historii kina, to opowieść o klinczu marzeń z rzeczywistością, ambicji z możliwościami, miłości do kina z bezwzględnymi wymaganiami rynku.  

Twórca "Electric Boogaloo. Niesamowitej historii Cannon Films", Mark Hartley, doskonale czuje się w takich rejestrach – wcześniej podpisał fenomenalny, poświęcony australijskiemu nurtowi ozploitation dokument "Niezupełnie Hollywood". W swoim nowym obrazie podąża śladami zmarłego niedawno Menahema Golana oraz jego młodszego kuzyna, Yorama Globusa – to duet stojący za gigantycznym sukcesem i równie spektakularnym upadkiem Cannon Films.  Pochodzący z Izraela Globus był wybitnym macherem i miał smykałkę do zarządzania. Golan z kolei okazał się krynicą artystycznych ambicji. W innym świecie byłby drugim Rogerem Cormanem albo Johnem Carpenterem. Niestety, zabrakło mu talentu. Doskonale jednak zapamiętał większość cormanowskich maksym, kilka zaś nawet sparafrazował. Najważniejsza z nich głosiła, że tylko idioci nie zarabiają na filmach. Golan idiotą nie był.

Hartley z wyczuciem kreśli portret epoki, w której triumf Cannon Films okazał się nie tylko możliwy, ale wręcz konieczny – zwiastował nadejście ery VHS i narodziny nowego modelu produkcyjnego, z którego niezależni twórcy korzystają w zasadzie do dziś. Pragnienie zapisania się w pamięci pokoleń napędzało Golana, zaś metoda "na ciuchcię", polegająca na wypuszczaniu potencjalnego kasowego hitu holującego kilka nierentownych obrazów, okazała się dowodem bezbrzeżnej wiary w kino. Hartley dostrzega w wielkich wytwórniach antagonistów Golana i Globusa, lecz sprawiedliwie rozdziela racje. Cannon Films jest w jego obiektywie kolosem na glinianych nogach, na agresywną rynkową ekspansję firmy spogląda z mieszaniną sympatii oraz ironii.

W roku 1986 Cannon wyprodukowało aż 46 filmów, co doskonale pokazuje ich ówczesną pozycję na filmowej drabinie bytów. Był to jednak początek końca. Do czasu bankructwa studio zdążyło wypromować wystarczającą liczbę drugoligowych gwiazd, kultowych filmów i cannonicznych bohaterów. Wsączyło nam pod powieki kilka snów, wykarmiło naszą nostalgię. Film Hartleya jest najlepszym świadectwem tego pokoleniowego sentymentu.
1 10
Moja ocena:
8
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones